Scroll to Content

Dziennik z podróży:
27-28.11.2012
[Boliwia]: Potosí

Jeden Boliwijczyk o indiańskich rysach, ja i jeszcze sześciu innych Europejczyków. Siedzieliśmy tak stłoczeni w niewielkiej jamie odchodzącej od wąskiego, górniczego korytarza.

Wpatrywałam się w Wellington’a – człowieka, który nas tutaj przyprowadził i który dziś, szczęśliwie dla niego, tytułuje się mianem przewodnika jednej z najpopularniejszych agencji turystycznych w Potosí. Patrzyłam, jak ręce trzydzistoparo-letniego, byłego już górnika, grzebały w foliowym woreczku za kolejną porcją liści koki˟, by ją zaraz włożyć do ust… i żuć… żuć tak bez przerwy, dopóki nie przyjdzie czas na następną porcję…

Święte liście dają siłę. Zabijają głód i zmęczenie – opowiadał Wellington. – Pomagają oddychać w kopalni, gdzie nie ma dużo powietrza. Nie ma wentylacji…

Pierwsze kopalnie srebra wewnątrz Cerro Rico (4782m n.p.m.) zaczęły powstawać ponad 450 lat temu, dostarczając ogromnych ilość srebra hiszpańskim kolonialistom. Z małej osady u podnóża góry urosło wkrótce duże miasto, którego wielu mieszkańców do dnia dzisiejszego trudni się górnictwem, szukając resztek minerałów. Inni, mający więcej szczęścia, żyją na przykład z turystyki. Szacuje się, że podczas prac w Cerro Rico, zginęło łącznie ponad osiem milionów ludzi!

Wellington opowiadał chwilę o warunkach pracy w kopalniach. Zamiast bezpiecznego, profesjonalnego sprzętu – kask z lampą, proste narzędzia i laska dynamitu, którą górnik musi kupić sobie sam na lokalnym rynku (!). Zamiast zmechanizowanego szybu – wąskie, ubłocone kanały i ciężkie, metalowe wózki zasilane siłą ludzkich mięśni. Zamiast maski, chroniącej przed szkodliwymi pyłami – kawałek szmaty na ustach i śmiertelna choroba po latach ciężkiej pracy. Zamiast jedzenia – liście koki i upominki od turystów… I choć Wellington twierdzi, że warunki pracy górników (w tym finansowe) poprawiają się z roku na rok, to wciąż jednak obowiązuje zasada: „Wszystko zależy od szczęścia! Jeśli trafisz na żyłę, będziesz bogaty… jeśli nie…”. Ilu marzących o dostatku i lepszym życiu zgubiła już Cerro Rico??

Ile miałeś lat, jak zacząłeś pracować w kopalni? – pada pytanie.
Osiem – wspomina Wellington. – Zacząłem, jak miałem osiem lat. Potem pracowałem kolejnych 15, a teraz przyprowadzam tutaj turystów, haha!
Ile dzieci pracuje w Cerro Rico?
– Nie tak dużo. Dużo mniej niż kiedyś. Nasi politycy wymyślili nowe prawo, które zakazuje dzieciom pracy w kopalni.
– Więc jak to jest możliwe, że jednak dzieci tutaj pracują?!
– Widzicie, dla was to nie do pomyślenia, ale w Boliwii to, że wymyślono jakieś prawo, nie oznacza, że zaraz będzie ono przestrzegane! Na to trzeba czasu!
– Więc prawo mówi jedno, a rzeczywistość co innego…
– Dokładnie!
– tłumaczył Wellington. – Po prostu nikt nie sprawdza, czy to prawo jest przestrzegane. Na takie kontrole nie ma pieniędzy. Poza tym w Potosí mnóstwo ludzi utrzymuje się z górnictwa, wiele wiejskich rodzin przyjechało do miasta właśnie za pracą w kopalni. Jak nie tutaj, to gdzie mają pracować te dzieciaki? Na ulicy? Ulice są już przepełnione. A w domu bieda. Ktoś musi pracować.
– I potem umrzeć zaraz po 40-stce!
– Wcale nie! – protestuje Wellington. – Najczęściej górnicy umierają na sylikozę˟ dopiero po 50-tce! I potem to najstarsi synowie idą do pracy do kopalni, żeby utrzymać całą rodzinę… Tak to tutaj jest…

Później przewodnik zabrał nas wzdłuż wąskich, niskich korytarzy, w których co chwilę musieliśmy brodzić po kostki w mętnej wodzie. Po kilkunastu minutach każde europejskie gringo pokasływało na boki, drażnione ogromną ilością pyłu lub ostrego zapachu unoszącego się dookoła. Było ciepło. Czasem nawet bardzo ciepło. Innym razem nieprzyjemnie duszno.

W końcu przyszła kolei na „odwiedziny” u El Tio – diabła, czczonego jako władcę podziemi, który królując w kopalniach, zarówno chroni jak i przynosi zgubę.

I dziś boliwijski górnik prosi boga-diabła o swoje bezpieczeństwo… „ Nie wolno przestać wierzyć w El Tio – mawia się w kopali, – bo jak go rozgniewasz, to ześle na ciebie śmiertelny wypadek, a potem zje twoja duszę!” Na znak ofiary górnik oblewa figurę diabła mocnym alkoholem, u jej stóp wysypuje liście koki, zostawia papierosy lub inne przedmioty. W niedzielę ten sam górnik idzie do chrześcijańskiego kościoła i klęka przed ukrzyżowanym Jezusem. Tak na wszelki wypadek „rozlicza się” z jednym i drugim bogiem! Bo przecież każdy chce wrócić szczęśliwie z kopalni…

Siedzieliśmy przy wielkiej figurze diabła, którego atrybutem i niewątpliwą oznaką męskości (płodności) jest potężny penis pomiędzy nogami. Wellington złapał za piersiówkę z wódką i, siorbiąc porządnego łyka, podał ją pierwszej z brzegu osobie.

Masz! Teraz napijemy się z Tio, haha!

Maszerowaliśmy korytarzami jeszcze dłuższą chwilę, czasem pogrążeni w półmroku i ciszy, kilkukrotnie wspinając się gęsiego po drewnianych drabinach. W pewnym momencie dotarliśmy do gorącego szybu, w którym spotkaliśmy na wpół rozebranego chłopca, pchającego w pojedynkę taczkę z urobkiem.

Powiedz nam, ile masz lat? – zagadnął go Wellington.
17 – padło lakonicznie.
Długo już pracujesz w kopalni? – zapytałam.
No będzie tak już z kilka lat…
– Jadłeś coś dzisiaj
– ciągnął dalej nasz przewodnik, tym razem jakby ciszej i z mniejszą energią w głosie.
Nie, ale od rana żuję święte liście – usłyszałam, na co z górniczego plecaka jednego z siedmiu gringos powędrował ku chłopcu duży, kolorowy napój.
Gracias, dziękuję – wymamrotał młody górnik, na co Wellington klepnął go po chudych plecach jak najlepszego kolegę i powiedział coś, po czym ja poczułam, że płonę ze wstydu, niczym znienawidzony pajac w marnym przedstawieniu cyrkowym:

Cieszysz się, że przychodzą turyści, co? Haha! Prezenty przynoszą, nie? Fajnie, nie? Hahaha!
– Noo…
– padło bez życia, po czym chłopiec spuścił głowę w kierunku swojej taczki i wrócił do pracy. 

 

Tamtego popołudnia, gdy jadłam zupę przy tym samym stole co kilkuosobowa, indiańska rodzina, pomyślałam, że najpewniej ktoś z tej rodziny pracuje w kopalni. Nagle łatwiej mi było zrozumieć, dlaczego tak trudno uwierzyć Indianom w opowieści jakiejś tam gringa˟, która twierdzi, że podróżowanie wcale nie musi dużo kosztować. Chyba też bym nie uwierzyła, będąc w ich skórze. Prawdopodobnie pomyślałabym dokładnie tak, jak to zwykł mawiać jeden z moich kolegów… Pomyślałabym, że ta gringa to „bezpośrednie połączenie z bankomatem”!

Śmiejecie się?! A cóż taka gringa wie o biedzie? O biedzie w wymiarze boliwijskiego górnika, umierającego na to samo co jego ojciec i dziadek, po latach ciężkiej pracy za niewielkie pieniądze, najpewniej skazując na ten sam los swojego syna? Jakież ta gringa, podróżująca sobie ot tak po całej Ameryce Łacińskiej, może mieć o tym pojęcie?!

 

Tamtego popołudnia wróciłam szybko do hostelowego pokoju, zamknęłam się od środka na cztery spusty… i zaczęłam płakać.

Płakałam długo i rzewnie…

To był jeden z tych momentów, w których do głowy  dociera brutalna prawda o  tym, jak niesprawiedliwie urządzony jest ten świat… 🙁

 

Następnego ranka zeszłam do recepcji, zapłaciłam na raz za 28 nocy w klitkowatym pokoiku na półpiętrze, przeskoczyłam próg hostelu, zatrzaskując za sobą drzwi, i ruszyłam przed siebie…

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina

˟liście koki (tj. liście krasnodrzewu pospolitego) – mocno zakorzeniony w kulturze Indian Quechua i Aymara zwyczaj żucia liści koki (często z dodatkiem wapna), rzadziej picia herbaty z liści koki, pomaga miejscowym m.in. szybciej przystosować się do dużych wysokości; liście koki (nie mylić z kokainą) są dla tych ludzi świętą rośliną od wieków wykorzystywaną w celach społecznych, duchowych i leczniczych
˟sylikoza (krzemica) – rodzaj pylicy, przewlekłej choroby płuc, na którą najczęściej cierpią górnicy pracujący w Cerro Rico
˟gringa – (hiszp.) gringo w „żeńskiej odmianie” 🙂 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

wycieczka z Big Deal Tours do czynnych kopalni srebra wewnątrz góry Cerro Rico (przy Potosí) – 100 boliviano/os:
– trwa od 9.00 do 13.30-14.00 (organizowane są również wycieczki popołudniowe)
– cena zawiera: opiekę przewodnika (hiszpańsko- lub angielskojęzycznego), transport oraz odzież ochronną potrzebną przy wejściu do kopalni (w tym gumowce i hełm z latarką)
– program zawiera: przejazd na punkt widokowy (panorama Potosí i Cerro Rico), wizytę w przykopalnianym zakładzie, w którym przetwarza się wydobyte minerały, około 1,5-godzinny „spacer” korytarzami kopalni oraz demonstrację wybuchu dynamitu, jaki używany jest przez górników
– mile widziane są drobne prezenty dla górników (napoje, liście koki, papierosy, laska dynamitu etc.), w tym celu zaraz po wyjeździe z centrum miasta przewodnik zabiera turystów do przydrożnego sklepiku, gdzie można się we wszystko zaopatrzyć
– biuro godne polecenia!

UWAGA! – dla zainteresowanych tematem polecam film dokumentalny z 2005 roku – „The devil’s miner” (trailer poniżej)

Video:

Tags:

Written by:

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.