Dziennik z podróży:
18-19.10.2012
[Boliwia]: Santa Cruz de la Sierra-Cochabamba
Siedziałam na drewnianej ławce pomiędzy wejściem do ogrodu zoologicznego a znajomym wózkiem z owocami…
– Ehh, co by tu teraz zrobić? – dumałam pod nosem. – Wracać na pieszo do centrum miasta? Kilka kilometrów w takim upale? Nieee, no nie mam na to siły!
Siedziałam tak z zamkniętymi oczami, z głową odchyloną do tyłu.
Nie tylko wszędobylska duchota tamtego dnia odbierała ochotę na dłuższy spacer. Najwięcej energii trawiła świadomość tego, że wciąż trzeba na coś/na kogoś uważać, poczucie nieustającego „zagrożenia”, czyhającego na samotne gringo w każdym większym mieście w Boliwii. Złodziej, naciągacz, fałszywy taksówkarz czy policjant… bleeee!
Mimo, że w skradzionym portfelu była jedynie równowartość około 40 zł, zapasowa karta pamięci i bateria do małego aparatu fotograficznego, dobijała mnie myśl o tym, że tak trudno tutaj o beztroskę, o swobodę w całym tym samotnym podróżowaniu!
„Uff, nic takiego się nie stało” – powtarzałam w myślach. – „Ale jak bym dorwała tego złodzieja, toż bym go k…!”
– Proszę! To dla Ciebie! – usłyszałam nagle, po czym ktoś włożył mi do ręki 2 boliviano potrzebne na powrót do centrum miasta.
– Słyszałyśmy, co się stało – powiedziała kilkunastoletnia dziewczynka w szkolnym mundurku.
– Bardzo nam przykro – dodała druga. – Musisz bardziej uważać, tutaj jest dużo złodziei!
– I co? Znalazłaś swój portfel? – zagadnęła później znajoma handlarka zza stoiska z owocami.
– Nie, nie…
– Ja go nie zabrałam – i zaczęła przetrząsać przy mnie kieszenie swojej bufiastej spódnicy. – Chodź, możesz sama sprawdzić. Ja nie zabrałam twoich pieniędzy!
Po czym pokręciwszy się jeszcze w tę i w tamtą, wyjęła z fartucha jedną monetę.
– Trzymaj! Na colectivo do miasta!
„Jej, musiałam naprawdę źle wyglądać z tą głową przewieszoną przez ławkę” – przeszło mi wtedy przez myśl. 😉
Godzinę później wpatrywałam się z lekkim niedowierzaniem w grubą, niemiłą Boliwijkę pracującą w przechowalni bagażu na stacji autobusowej.
– Jak to nie mogę odebrać swojego plecaka? – pytałam po raz kolejny, coraz bardziej poirytowana.
– A gdzie masz bilecik z numerkiem? Skąd mam wiedzieć, że to twój plecak?
– W paszporcie, w plecaku… zapomniałam go wyjąć… mogę pokazać gdzie, mogę udowodnić, który plecak jest mój!
– Co to za pomysł, żeby zostawiać bilecik w paszporcie, co nie, szefie? – podśmiewała się kobieta, na co „szef”, równie gruby i gburowaty, ślęczał z nosem wpatrzonym w ekran komputera. – Taka jest nasza polityka, gringa, nie dostaniesz plecaka i już!
– Oddajcie mi mój plecak!
– Nie!
– Dlaczego nie?!
– Bo nie masz bilecika z numerkiem!
– Mam, w plecaku!!! – wydusiłam wściekle, po czym ułożywszy usta w charakterystyczną „podkowę”, wypaliłam płaczącym głosem: – Bez sensu ta wasza polityka!
Reakcja dwójki tak przed chwilą obojętnych wobec mnie ludzi przerosła moje najśmielsze oczekiwania:
– No co ty, mała, nie płacz! – podskoczyła grubaska. – Szefie, bez sensu ta nasza polityka!
– Mówiłam, że bez sensu… – chlipałam pod nosem.
– Pójdę sprawdzić ten plecak, co szefie? – postanowiła kobieta.
– Cooo szefie…? – wtórowałam.
– Pewnie, pewnie! Nie ma co płakać, gringita! Idźcie razem po ten plecak! – zarządził mężczyzna zwany „szefem”.
– Kochaniutka, już dobrze… okradli cię… i sama jesteś?… biedactwo… no już, no… masz no może jakiś kawałek papieru, co?
Po czym kobieta nabazgrała dużymi literami w moim zeszycie swoje imię, nazwisko, e-mail i numer telefonu.
– Masz! Z tym bez problemu znajdziesz mnie na Facebook’u! Jakbyś kiedyś potrzebowała czegoś… Ja tu całe życie mieszkam, znam całe miasto! Napiszesz do mnie, co?!
– O rany! Heh! – przecierałam oczy z niedowierzania. – Ale się porobiło…
Ciężko byłoby spisać tamten dzień na straty. Wieść o skradzionym portfelu dotarła jeszcze do kilku innych par uszu, gnieżdżących się na stacji autobusowej w Santa Cruz de la Sierra.
Nagle ktoś ustąpił mi miejsca na ławce. Ktoś inny poczęstował cukierkiem. Zagadnął. Zapytał o kraj, w którym wyrosłam. Wydawało się jakby głośni, zwykle niczym nie zainteresowani Boliwijczycy nagle otworzyli oczy na niewysoką, białą dziewczynę z wielkim plecakiem, na którą jak dotąd nie zwracali najmniejszej uwagi…
Kolejnego ranka w Cochabamba bez przeszkód odnalazłam radiologa z nowozelandzkiej „listy urzędowej”.
– Kiedy mogę odebrać wynik badania i wypełniony formularz? – zapytałam przy ladzie nowoczesnej, prywatnej kliniki doktora Z.
– Dziś już nie zdążymy, a w weekend nie pracujemy. W poniedziałek z rana wszystko będzie gotowe – usłyszałam.
„Nooo, wygląda na to, że największe zamieszanie z wizą do Śródziemia˟ mam już za sobą” – pomyślałam wtedy.
„Taka pewna jesteś?!” – podszeptywało niespokojnie moje „wewnętrzne ja”. – Taka pewna…?”
cdn.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina
˟Śródziemie – pewnie wszyscy fani „Władcy Pierścieni” doskonale zdają sobie z tego sprawę 😉 – to właśnie w Nowej Zelandii kręcono sławną trylogię! 🙂