Scroll to Content

Dziennik z podróży:
29.09-02.10.2012
[Boliwia]: La Paz-Sorata

Wybrałam niewielkie, spokojne miasteczko u podnóża dwóch ośnieżonych sześciotysięczników – Illampu i Janq’u Uma, północnych ostoi Cordillera Real.

Sorata – dość popularny kierunek weekendowych wycieczek zarówno wśród mieszkańców okolicznych miast, w tym La Paz, jak i zagranicznych backpackersów, dawała prawdziwą nadzieję na odpoczynek od miejskiego gwaru i „klaksonowych szaleńców”.

Trzeba iść prosto, tędy – kierowca lokalnego minibusa, którym dotarłam na skraj miasteczka, wskazywał palcem gruntową drogę, która po chwili znikała za zakrętem wśród wysokich, drewniano-metalowych płotów. – Teraz nie mogę wjechać dalej.
Dlaczego? – zapytałam zdziwiona.
Zablokowali drogę.
– Kto?!
– Ludzie.
– Co?!
– No ludzie! Strajkują!
– Znowu?
– rzuciłam pod nosem. – To już trzeci raz, odkąd wjechałam do Boliwii!

Po kilkuminutowym spacerze, mijając fragmenty betonowych płyt i kamienie, którymi zagrodzono wjazd do centrum Sorata, doszłam do Plaza General Enrique Penaranda – głównego placu w miasteczku. Wśród wąskich, brukowanych ścieżek, drewnianych ławeczek i kilku nieczynnych fontann wysokie palmy pięły się dumnie w stronę bezchmurnego, błękitnego nieba.

Wow! – westchnęłam, zachwycona widokiem soczyście zielonych drzew w towarzystwie górskiego krajobrazu. – Niesamowite zestawienie!

Na jednej z ulic przy placu kłębił się tłum kolorowo ubranych ludzi. Indianki Aymara stały cicho obok gaworzących mężczyzn lub siedziały na betonowym chodniku, rozmawiając, uśmiechając się do siebie, żartując głośno, robiąc na drutach lub zwyczajnie siedząc w milczeniu wciąż w tych samych pozycjach. Na ścianach najbliższych budynków wywieszono prowizoryczne plakaty, które informowały o proteście tamtejszych robotników. Nagle nad zgromadzonymi na ulicy ludźmi wyrósł pewien mężczyzna i, wywijając groźnie pięścią, zaczął krzyczeć w niebogłosy jakieś mgliste hasła!

Tak! Taaaaaaaaaak! – wiwatował tłum.

 

Kolejne dni mijały leniwie, słonecznie w upragnionej ciszy i spokoju. Wydawało się, jakby wszyscy z lekkością i beztroską zdążyli już zapomnieć o głośnym, kolorowym strajku sprzed „paru chwil”.

Wbrew wcześniejszym obawom o to, że na „wakacje od miasta” wybrałam sobie turystyczne zagłębie dla gringos, tylko czasem po piaszczystej ulicy przy placu przemknęła jakaś blada postać z ogromnym aparatem fotograficznym. Cieszyłam się piękną pogodą i wędrówkami po najdalszych zakamarkach Sorata, ucinając sobie czasem króciutką pogawędkę z Indiankami pracującymi na ulicy. Tylko zamknięty na „cztery spusty” Plaza General Enrique Penaranda, pełen zeschniętych liści i połamanych cegłówek, stanowił dla mnie niepojętą tajemnicę…

Dlaczego nie mogę wejść do środka? Po co te łańcuchy? – pytałam spotkanych na ulicy mieszkańców Sorata.
– Bo sprzątają – usłyszałam.
Kto sprząta?! Ja tam w środku nikogo nie widziałam, a jestem już w Sorata od kilku dni!
– …??
– A kiedy posprzątają?
– pytałam nieugięta.
A kto to wie? Kto wie…?

Wokół paliło słońce, wtórując atmosferze błogiego lenistwa i żółwiego tempa…

 

Jednego z tych pogodnych, leniwych poranków wybrałam się na samotny trekking do jaskini Gruta de San Pedro, pokonując szybkim marszem około 12 kilometrów po piaszczystej drodze wyrytej na zboczach kolejnych zielono-brązowych wzniesień. Wilgotna, chłodniejsza atmosfera groty była przyjemną odmianą tamtego upalnego dnia.

Do Sorata wróciłam autostopem z rodziną pana Carlosa – prawnika z La Paz, obserwując po drodze czteroosobową grupę turystów, człapiących mozolnie w drodze powrotnej do miasteczka.

Uff, mam szczęście, że was spotkałam! – przyznałam głośno z uśmiechem. – Teraz jest naprawdę gorąco, dużo goręcej niż rano!
– Nooo! Ewelina ma szczęście!
– wtórowali wszyscy.

Na pożegnanie wymieniliśmy się z panem Carlosem adresami e-mailowymi, a gdy już miałam zamiar wrócić do hostelu, ten wystrzelił nagle:

– Jak się mówi po polsku „te amo”?!
– Kocham Cię!

Carlos spojrzał z rozanielonym uśmiechem w kierunku swojej żony i dodał:

A jak powiedzieć, że nie mogę bez ciebie żyć? – a gdy zanotowałam mu to wszystko na kartce, wyjaśnił: – Niedługo będzie nasza rocznica ślubu!

„Jaka szczęśliwa rodzina” – pomyślałam wtedy.

Potem każdy z nas odszedł w swoją stronę…

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

minibus z La Paz (firma Trans-Unificado Sorata, skrzyżowanie ulicy Kollasuyo i Bustillos) do Sorata – 17 boliviano/os
nocleg w Hostal Panchita w centrum Sorata – 30 boliviano/pokój jednoosobowy z dużym łóżkiem (bez dostępu do Internetu!)
wstęp do jaskini Gruda de San Pedro – 15 boliviano/os + 5 boliviano/wypożyczenie roweru wodnego

SORATA – w okolicy Plaza General Enrique Penaranda w Sorata jest kilka kafejek internetowych

Trekking do Gruta de San Pedro – około 2-3 godziny (ok. 12 km) w jedną stronę po wyraźnej, gruntowej drodze dla samochodów (po przekroczeniu prowizorycznego mostu na rzece pod miasteczkiem, należy skręcić w lewo, by po kilku minutach wyjść już na szeroką gruntówkę); można dojechać tam taksówką z centrum Sorata; weekendami jest to popularny kierunek wycieczek dla mieszkańców okolicznych miast (wtedy też nie ma większego problemu z powrotem do miasteczka, gdyż oprócz licznych wycieczkowiczów z samochodami przy jaskini stacjonują taksówki; w ciągu tygodnia może być problem ze zalezieniem powrotnej taksówki do Sorata); polecam wybrać się na pieszą wędrówkę z rana, gdy pogoda jest łaskawsza, w kierunku od Sorata do Gruta de San Pedro (większość trasy wiedzie wtedy lekko w dół), a wrócić do miasteczka taksówką lub autostopem!

Tags:

Written by:

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.