Scroll to Content

Dziennik z podróży:
01.09.2012
[Peru]: Cotahuasi-Pampamarca (kanion Cotahuasi)

Tamten dzień dał początek niezwykłej przygodzie…

Zaczęło się od porannej podróży lokalnym minibusem w górę Kanionu Cotahuasi, do wioski o nazwie Pampamarca.

Jak dojdziemy do Kamiennego Lasu? – zapytaliśmy młodą dziewczynę, pracującą przy drodze.

Ta nieśmiało spojrzała na dwójkę gringos i wskazała palcem wysoko ponad wioskę, w której mieszkała.

W górę, wzdłuż drogi, aż zobaczycie znak, który wskazuje początek szlaku…

Dziewczyna zapomniała dodać, że po kilku metrach za dużą, nieco zniszczoną tablicą, gdzie zaczyna się już właściwa wspinaczka w kierunku Kamiennego Lasu, ścieżka dzieli się na dwie kolejne, z których jedna, ta właściwa, chowa się szybko za zakrętem oraz bujnymi zaroślami, sprawiając wrażenie całkowicie nieistotnej. Wtedy jeszcze zupełnie tego nieświadomi, wybraliśmy drugą ścieżkę, wyraźną, szeroką, która po półtoragodzinnym trekkingu zaprowadziła nas na przełęcz wysoko ponad Pampamarca. Byliśmy daleko od miejsca, gdzie chcieliśmy dotrzeć. Mając świadomość pomyłki, zdecydowaliśmy się na wędrówkę wzdłuż górskiego grzbietu, próbując w ten sposób dojść do Kamiennego Lasu.

Czy uda nam się przejść tędy? – zapytaliśmy mężczyznę, schodzącego ze szczytu, położonego na lewo od „szlaku”, którym podążaliśmy. – Czy ta ścieżka zaprowadzi nas do Kamiennego Lasu?

Mężczyzna jednym ruchem poprawił worek, wiszący na jego plecach, popatrzył we wskazanym kierunku i odpowiedział życzliwie:

Nie, tędy nie da rady. Musicie zejść do Pampamarca i zacząć od początku. W wiosce jest ścieżka, która prowadzi cały czas w górę, prosto do Kamiennego Lasu.
To znaczy, że mamy teraz schodzić półtorej godziny w dół, dalej dwie godziny wspinać się na tę samą górę, tylko po jej drugiej stronie? Nie ma żadnej ścieżki na przełęczy? Dlaczego nie da się przejść górą? Jest tam jakiś wąwóz czy co…? Zaraz, zaraz… – zaświtała mi pewna myśl w głowie. – Szedł pan kiedyś tędy do Kamiennego Lasu?
Nie – wreszcie wykrztusił z siebie mężczyzna i, obdarzając nasz przepraszającym spojrzeniem, dodał: – Ja… ja wiem tylko, jak dojść do mojego domu…

Zaryzykowaliśmy, ufając własnej intuicji. Bo niby dlaczego niemal płaska przełęcz miałaby być niemożliwa do strawersowania?

Po osiągnięciu grani odkryliśmy ciągnące się wzdłuż urwiska pole z widokiem na kanion, na Pampamarca daleko w dole. Z białawej, wyschniętej ziemi, przypominającej nieco księżycowy krajobraz, wyrastały formacje podobnego koloru, układające się w różne figury, postacie. Przygotowaliśmy tam sobie kolejny posiłek, zrobiliśmy dziesiątki zdjęć, rezygnując w końcu z dalszej wędrówki do Kamiennego Lasu, mającego prezentować się całkiem podobnie.

Po powrocie do wioski okazało się, że popołudniowy minibus, którym planowaliśmy wrócić do Cotahuasi, odjechał już jakiś czas temu. Wyglądało na to, że utknęliśmy w Pampamarca przynajmniej do następnego poranka.

W drodze na punkt widokowy tuż za wioską, spotkaliśmy starszego mężczyznę, popijającego chichę˟, i kobietę w średnim wieku, ubraną w stary, rozciągnięty dres, która akurat opowiadała głośno jakąś historię.

Cześć, gringitos˟! – zaczepił nas staruszek. – Piliście kiedyś chichę?

Butelka, odprowadzona szerokim uśmiechem swojego właściciela, powędrowała prosto w nasze ręce. Rzadki, różowawy płyn miał wyraźny, kwaśny smak.

I jak? – śmiał się mężczyzna na widok naszych twarzy wygiętych w dziwnym grymasie.
Dokąd idziecie? – zapytała po chwili zaciekawiona kobieta.
Obejrzeć kanion i wodospad z punktu widokowego, a potem… zobaczymy – przyznaliśmy niepewnie, rozkładając szeroko ramiona w geście czekającej nas wielkiej niewiadomej. – Poszukamy jakiegoś noclegu, bo dziś już raczej nie uda nam się wrócić do Cotahuasi…
Nie, nie ma mowy! Ostatni autobus już dawno odjechał! Możecie zostać u mnie! Tak, tak! Będziecie moimi gośćmi! Mieszkam sama z kilkuletnią córką! Jest dość miejsca i dla was! Nie bójcie się! – namawiała kobieta.
Uuuuu, zaprosiła was do siebie sama pani gubernator! – uśmiechał się serdecznie staruszek, poprawiając przy tym drewnianą laskę opartą o kamienny murek, na którym siedział.
Kto? – rzuciliśmy chórem.
No tak! Ja jestem Victoria, Señora Victoria, gubernator okręgu Pampamarca, – po czym omiótłszy dumnie ręką całą okolicę, kobieta zaznaczyła: – Codziennie chodzę do tych wszystkich wiosek dookoła i sprawdzam, czy wszystko jest tak, jak być powinno!
Ah, tak?!
Racja, racja! – wypalił właściciel butelki z fermentującą chichąWiecie, gringitos, że to jest pierwsza kobieta w historii naszego okręgu, która została wybrana na gubernatora?!
No, to jest coś! Gratulacje, pani Viktorio!
A więc ustalone! – podsumowała zadowolona kobieta. – Po odwiedzeniu punktu widokowego, przyjdziecie do mojej wioski, o tam!

Señora Victoria wystrzeliła palcem w powietrze, wytłumaczyła poniekąd, gdzie mamy szukać jej domu i w oka mgnieniu zniknęła, gnana licznymi, urzędowymi obowiązkami.

Powodzenia, gringitos! – żegnał nas kulawy staruszek od chichy. – Nie bójcie się! Pani gubernator to porządna kobieta! Nic wam przy niej nie grozi!

Niedługo potem opuściliśmy Pampamarca, wędrując wzdłuż inkaskich tarasów oraz pasących się zwierząt prosto do malutkiej miejscowości nieopodal, w której mieszkała pani Victoria. W końcu ktoś pokazał nam jej niewielki dom przy drodze u wylotu wioski.

Zapukaliśmy w drewniane drzwi. Puk puk! Puk puk! PUK! PUK!

Nie było żadnej odpowiedzi…

No to szykuje się nocleg w krzakach! Ale przynajmniej deszcz nam nie grozi! – pocieszaliśmy się myślą o królującej teraz porze suchej, która miałaby nam zapewnić dobrą pogodę nawet nocą.

Usiedliśmy na betonowych schodach przed domem naszej niedoszłej gospodyni, obserwując odległe postacie wędrujące w naszym kierunku wzdłuż gruntowej drogi.

Hop, hopl! Jestem tutaj! – wołała z daleka rozbawiona pani gubernator.

Tuż za nią dreptała szybciutko drobna, kilkuletnia dziewczynka o czarnych włosach.

Pani Victoria odryglowała drzwi swojego domu, po czym z szerokim uśmiechem na twarzy wyszeptała w kierunku dwójki gringos z dalekiej Polski:

Mi casa es tu casa… Mój dom jest twoim domem…

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz

˟chicha – tradycyjny, andyjski napój alkoholowy produkowany z fermentującej kukurydzy
˟gringito – zdrobnienie od gringo 🙂

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

minibus z Cotahuasi do Pampamarca – 5,5 sola/os (odjeżdża wcześnie rano!, około 2 godzin jazdy)

Tags:

Written by:

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.