Dziennik z podróży:
18-20.08.2012
[Peru]: Cuzco-Mollepata-trekking Salkantay Trek-La Playa-Santa Teresa
Dnia pierwszego…
Za oknem wciąż królowała noc. Zerwani na równe nogi dźwiękiem budzika, zaczęliśmy pośpiesznie składać namiot i pakować ostatnie rzeczy porozrzucane po betonowym przedziale na górnym piętrze Casa Couch. Nagle zza ściany wychylił się Aaron.
– Chyba nie pójdę z wami dzisiaj – oznajmił z dziwnym grymasem na twarzy.
– Co jest?
Gdy wczorajszego dnia spakowaliśmy wspólnie wypożyczony sprzęt campingowy naszego amerykańskiego kolegi, ten dźwignął rzeczy… i wtedy musiało stać się coś niedobrego z jego plecami. Mieliśmy nadzieję, że kilka godzin odpoczynku i sen wystarczą, aby pozbyć się bólu, niestety tak się nie stało.
Czas naglił. Biorąc pod uwagę, że czekał nas kilkudniowy, wymagający trekking, poradziliśmy Aaronowi, żeby został w Cuzco i zadbał o zdrowie, a sami wybiegliśmy na brukowaną uliczkę śpiącego jeszcze miasta.
Zaczynało świtać…
Lokalny minibus ruszył tuż po 5.00 rano. Po kilku godzinach i wielu wybojach na drodze dotarliśmy do Mollepata – małego, sennego miasteczka, skąd zaczynał się Salkantay Trek.
Zjedliśmy proste śniadanie na głównym placu i ruszyliśmy w góry.
Początkowo szlak stanowił jedność z piaszczystą, gruntową drogą, po której co jakiś czas jeździły samochody osobowe lub busy z miejscowymi góralami i turystami. Z czasem, naśladując grupy „plecakowców”, korzystaliśmy ze skrótów, ścinając długie, koślawe zakręty.
Po kilkugodzinnej, mozolnej wspinaczce dotarliśmy w końcu do ostatniej wioski, Cruzpata, do której można się dostać transportem publicznym. Stamtąd właśnie swój trekking zaczyna większość niezależnych turystów czy też grup zorganizowanych przez biuro podróży.
Wkrótce okazało się, że podejście do Cruzpata rzeczywiście nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę, że ciągnęliśmy na plecach cały nasz dobytek, a sama trasa nie była zbyt ciekawa. Zdążyliśmy się już zmęczyć, a do celu pozostała jeszcze daleka droga…
Po około 10-godzinnym trekkingu, wyczerpani i zziębnięci, dotarliśmy wreszcie do pierwszego obozu pomiędzy wysokimi, gdzieniegdzie ośnieżonymi szczytami (Soraypampa). Było naprawdę chłodno, choć spodziewaliśmy się jeszcze niższej temperatury powietrza. Zasnęliśmy szybko i twardo, w czapkach i rękawiczkach, opatuleni po uszy ciepłymi śpiworami.
Start: Mollepata 2900 m n.p.m.
Obóz: Soraypampa 3900 m n.p.m.
Czas (z plecakami): 10 godzin (bez trekkingu z Mollepata do Cruzpata około 6 godzin)
Dnia drugiego…
Tego dnia czekała nas najdłuższa i najtrudniejsza część trekkingu.
Zaczęliśmy wcześnie rano, jednak nie na tyle wcześnie, by nie pozwolić wyprzedzić się wszystkim zorganizowanym grupom turystycznym obozującym w pobliżu. W ten sposób mogliśmy cieszyć się wędrówką i widokami w samotności, ciszy, spokoju…
Wspaniale było znów poczuć zapach dzikiego, surowego krajobrazu i doświadczyć tego szczególnego rodzaju przygody, jaką jest górska wędrówka!
Gdy zaczęliśmy wspinaczkę na przełęcz Salkantay Pass, najwyższy punkt na naszej trasie (4600 m n.p.m.), musieliśmy zwolnić tempo. Łukasz źle tolerował zwiększającą się z każdym krokiem wysokość. Coraz ciężej było nam oddychać, ale uparcie parliśmy do przodu, robiąc co jakiś czas krótkie odpoczynki.
Gdy minęło południe, a my zbliżaliśmy się powoli do samego szczytu przełęczy, nagle pogoda diametralnie się zmieniła! Zaczął padać śnieg, wiać chłodny wiatr! Pojawiła się mroźna mgła! Byliśmy zupełnie sami w tej tajemniczej i niesamowitej na swój sposób scenerii…
W końcu osiągnęliśmy najwyższy punkt Salkantay Trek i zaczęliśmy schodzić w dół. Z każdym krokiem było łatwiej i przyjemniej, aż wreszcie dotarliśmy do doliny, w której nie było już śladu po mgle czy śnieżnej zamieci, szalejącej wysoko nad nami.
Wędrując wzdłuż rzeki, po niemal płaskim terenie, szybko dogoniliśmy obiadujące właśnie grupy turystów. Szlak prowadził coraz niżej i niżej. Krzaki wokół nas gęstniał, aż w końcu pojawiły się soczyście zielone drzewa. Szum górskiego strumienia docierał do uszu coraz wyraźniej. Było ciepło, nawet bardzo ciepło!
Podobnie jak wczoraj, po dziesiątej godzinie trekkingu dopadło nas potworne zmęczenie. Tamtego dnia nie mieliśmy już siły na nic więcej! Rozbiliśmy obóz na terenie małego, odnalezionego przypadkiem gospodarstwa. Znów mieliśmy tylko dla siebie niesamowitą, przejmującą ciszę, rześkie powietrze, gwiazdy i księżyc świecące wysoko na niebie…
Start: Soraypampa – 3900 m n.p.m.
Najwyższy punkt: Salkantay Pass (Abra Salkantay) – 4600 m n.p.m.
Obóz: około godziny marszu przed Chaullay – około 3000 m n.p.m.
Czas (z plecakami): 10 godzin
Dnia trzeciego…
To był piękny, słoneczny dzień.
Wędrowaliśmy wzdłuż szerokiego górskiego potoku na dnie doliny. Mimo, że nie czekały nas już wyczerpujące, mozolne wspinaczki, wyraźnie dokuczało nam zmęczenie sprzed ostatnich dwóch dni. Zatrzymywaliśmy się często na kilka minut, by zaczerpnąć łyka wody, zrobić kilka zdjęć, nacieszyć się ciepłym słońcem… Nigdzie nam się nie spieszyło…
Od spotykanych po drodze ludzi wciąż słyszeliśmy, że do La Playa, małej wioski, w której mieliśmy zakończyć trekking, brakuje jeszcze trzy godziny marszu.
– Jeszcze trzy godziny, gringitos˟! – rzucił z bezzębnym uśmiechem starszy góral.
– To będzie jakieś trzy godziny – tłumaczył młody chłopiec spacerujący ze swoim psem.
– Ile godzin?
– Trzy… – usłyszeliśmy od znudzonej pani, siedzącej w drewnianej szopie mającej pełnić funkcję sklepu.
– Niech zgadnę – powstrzymałam raz odpowiedź pewnego człowieka, który wędrował z mułem, obładowanym tobołkami – jeszcze trzy godziny do La Playa?
Uff, w końcu dotarliśmy do celu!
Byliśmy zmęczeni jak diabli! Ramiona i mięśnie nóg paliły z bólu, jednak ciężko było zmazać uśmiech z naszych twarzy. Zostawiliśmy daleko za sobą ośnieżone kilkutysięczniki, wysoką przełęcz, śnieg, mgłę i głębokie doliny porośnięte gęstym lasem. Udało się! Byliśmy tacy szczęśliwi!!!
Z La Playa do Sanata Teresa, innej górskiej wioski, skąd mieliśmy dostać się już bezpośrednio pod ruiny Machu Picchu, dojechaliśmy colectivo (tym razem w postaci brudnej, nieco rozklekotanej „osobówki”). Łukasz ściśnięty jak sardynka pomiędzy innymi pasażerami, właściwie nie miał możliwości żadnego ruchu. Mi, jako tej najmniejszej, trafiło się miejsce w bagażniku pomiędzy torbami reszty podróżnych. Nie było tak źle! Trochę telepało na gruntowych wybojach, ale przynajmniej mogłam czasem oprzeć o coś głowę, śmiejąc się w duchu na myśl o mojej pierwszej podróży w samochodowym bagażniku. Hmm, to było kilka lat temu, na pierwszym roku studiów… 😉
Właściciel pola campingowego w Santa Teresa, gdzie przyszło nam spędzić kolejną noc, namówił nas, żebyśmy od razu pojechali na gorące źródła nieopodal.
– To będzie świetny relaks po kilkudniowym trekkingu! – mówił.
Kilkanaście minut później pływaliśmy beztrosko w ciepłych basenach na świeżym powietrzu. Zmęczone mięśnie ramion poddaliśmy działaniu „biczów wodnych” – lejących się grubym strumieniem „fontann”, które wypływały z jednego z basenów.
Pamiętam wciąż, jak „wisząc” na wodzie, patrzyłam na gwiazdy wyłaniające się zza ciemnych obłoków. Gdy chmury w końcu zniknęły, odsłoniły tysiące małych, migających czasem punkcików. Dalej wdzięczył się bezwstydnie srebrzysty księżyc. Unosiłam się na gorącej wodzie, obserwując nadchodzącą noc, nie słysząc niczego i nikogo…
Właściciel campingu miał rację. To był jeden z najprzyjemniejszych, najbardziej relaksujących wieczorów w naszym życiu! 🙂
Start: około godziny marszu przed Chaullay – około 3000 m n.p.m.
Obóz: camping w Santa Teres – 1900 m n.p.m.
Czas (z plecakami): 7-8 godzin
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz
˟gringitos – zdrobnienie od gringo (gringo->gringito) w l.mn. (gringos->gringitos)
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
wypożyczalnia sprzętu campingowego w Cuzco – skorzystaliśmy z usług Camping Equipment „Rosly” (adres: Calle Procuradores 394 w centrum Cuzco) i szczerze polecamy tę firmę!; dostaliśmy dobry, nowy sprzęt; można liczyć na 10% rabatu przy większej ilości rzeczy; prowadzący sklep jest dobrze zorientowany co do warunków panujących na szlakach i chętnie udziela wszelkich informacji!
minibus z Cuzco do Mollepata – 15 soli/os
colectivo z La Playa do Santa Teresa – 5 soli/os
nocleg na Camping Inka Tour w Santa Teresa – 5 soli/namiot lub 10 soli/łóżko w 3-osobowym pokoju (UWAGA! – tylko zimny prysznic!, właściciel jest dobrze zorientowany co do okolicznych atrakcji turystycznych i chętnie służy pomocą)
taksówka do gorących źródeł w Santa Teresa (w dwie strony) – około 15 soli/dwie osoby
wstęp na gorące źródła w Santa Teresa – 5 soli/os
SALKANTAY TREK – obok Inca Trail, Salkantay Trek jest jednym z najpopularniejszych trekkingów w okolice Machu Picchu; można skorzystać z usług biura podróży (najczęściej 3-dniowa wycieczka, w którą wliczony jest koszt wypożyczenia mułów, niosących dobytek turysty) lub wybrać się samodzielnie z własną grupą (na szlaku można spotkać nie tylko liczne grupy turystyczne, ale i górali, którzy chętnie wskażą drogę w razie wątpliwości); szlak nie jest oznakowany, ale ścieżka jest bardzo wyraźna (często jest to droga gruntowa, z której czasem korzystają np. ciężarówki); nocą bywa zimno (warto więc zabrać ciepły śpiwór – potrzebny sprzęt campingowy można wypożyczyć w Cuzco); przed i po przejściu Salkantay Pass jest dużo miejsc, które mogą służyć za obozowisko (przygotowane „campingi” z bieżącą, zimną wodą lub rzeka :p); w malutkich sklepikach na szlaku można zaopatrzyć się w podstawowe produkty (np. butelkowaną wodę), jednak jedzenie lepiej zabrać ze sobą (w obozach zorganizowanym dla grup korzystających z usług biura można zapytać o możliwość zakupu obiadu/kolacji); JEŚLI CHCESZ WYBRAĆ SIĘ NA SZLAK NIEZALEŻNIE OD BIURA PODRÓŻY i bez wynajmowania mułów niosących plecaki, polecamy rozważyć podjazd minibusem z Mollepata do Cruzpata (mało ciekawa trasa) lub podzielić trekking na 4 dni!