Scroll to Content

Dziennik z podróży:  
21.11-24.12.2013
[Nowa Zelandia]: Omokoroa 

Po kilku pierwszych, średnio udanych tygodniach w Nowej Zelandii los zaprowadził nas do domu Chris (Christine) i Warwicka – emerytowanego małżeństwa, prężnie działającego couchsurfingu˟.

Nasi nowi gospodarze okazali się fantastycznymi ludźmi! 🙂 Serdeczni, niesamowicie gościnni, ciekawi mnóstwa rzeczy, otwarci na nowości… ale przede wszystkim – snujący długie opowieści o podróżach, tych już odbytych i tych, które wciąż czekają na spełnienie. Już po kilku wspólnie spędzonych chwilach, po pierwszej wymianie zdań, spostrzeżeń i opowieści wiedzieliśmy, że oto spotkaliśmy ludzi „ulepionych z tej samej gliny”, co my sami! 😉  

Słuchając wciąż i wciąż o naszych dotychczasowych przygodach w Nowej Zelandii, Chris i Warwick poznali wkrótce historię Królowej Ciemności z Orewa, dalej nieszczęsnego nieporozumienia ze szkołą językową w Hamilton oraz programie WWOOF˟, który okazał się czymś zupełnie innym od naszych oczekiwań…

– I co teraz? Jaki macie plan? – zapytało jedno z nich.
– Chcielibyśmy znaleźć jakąś pracę na kilka, kilkanaście tygodni i odłożyć trochę pieniędzy na podróż po kraju. Podobno w Bay of Plenty właśnie zaczyna się sezon na zbieranie różnych owoców. Może by tego spróbować? Hmmm, kiwi na przykład?
– To nie będzie takie proste…
– rzucił Warwick.  
– Jak to??!
– Wiecie, ile młodych ludzi z Working Holiday Visa˟ przyjeżdża do Nowej Zelandii o tej porze roku w poszukiwaniu sezonowej pracy tak, żeby odłożyć trochę pieniędzy na podróż po kraju?! – ciągnął Warwick.
– ???
– Setki… jak nie tysiące…!
– usłyszeliśmy.
– Gościliśmy w naszym domu mnóstwo młodych ludzi i wielu miało podobny plan do waszego – dodała Chris. – … w końcu udawało im się gdzieś znaleźć pracę… ale to zwykle zajmowało trochę czasu… 

Kilka dni trwało wertowanie stron internetowych w poszukiwaniu tymczasowego, płatnego zajęcia w okolicy. Kilkanaście e-maili, kilka telefonów oraz jedna wizyta w pobliskim packhousie (gdzie owoce/warzywa są sortowane i pakowane) zaowocowały trzema e-mailami z uprzejmym „nie” lub „zapraszamy w przyszłym roku”, kilkukrotnymi odpowiedziami w stylu „wszystkie stanowiska objęte, a lista oczekujących jest długa”, jednak najczęściej… kompletnym brakiem odzewu. :/  

 – Do sezonu na kiwi brakuje jeszcze kilku miesięcy. Niedługo zaczną się zbiory awokado – powiedział Warwick któregoś dnia.

Awokado? …?!
Co wiemy o awokado? – … Orzech. Zielona skóra. Dobry. I drogi. :/

W głowie coś nagle zaświtało, aż w końcu Łukasz spróbował od drugiej strony – zamiast odpowiadać na oferty pracy, poszukał firm zatrudniających „zbieraczy awokado” i, pisząc tam bezpośrednio, zawołał w moją stronę:

– Jak myślisz? Dołączyć do maila referencje, które dostałem z farmy truskawek w Szkocji kilka lat temu?!
– Eeeee, czy ja wiem?! Nieee, no chyba nie ma sensu…?
– To dołączę!
– Dobra, jak tam chcesz…

Następnego ranka, ku niemałemu zaskoczeniu całej naszej czwórki, dostaliśmy odpowiedź z Aongatete Avocados Ltd˟ :

„Podobają mi się referencje pana Lukasa. Zapraszam na rozmowę kwalifikacyjną”

🙂

Tamtego popołudnia odkryliśmy, że owoce awokado rosną NA DRZEWACH… 😉

– Nasza wiza nie pozwala nam na pracę dłużej niż trzy miesiące u jednego pracodawcy – tłumaczyliśmy Tony’emu, właścicielowi Aongatete Avocados Ltd.
– To oznacza, że możecie zostać do końca stycznia. Dla mnie w porządku – usłyszeliśmy. – To jak? Decydujecie się?
– Nooo… tak. Tak! Decydujemy się!

Ok, no i w porządku! Trzymiesięczny kontrakt na „zbieranie awokado” podpisany! Mamy pracę! 😉

– Teraz samochód – skwitował Warwick. – Przez kilka pierwszych dni, nim staniecie na nogi, mógłbym podrzucać was do sadu, ale na dłuższą metę ciężko funkcjonować bez auta w Nowej Zelandii.
– No więc samochód… musimy kupić jakiś samochód…
– Kupno i sprzedaż tanich aut to u nas powszechna praktyka. Dobre, sprawne auto możecie znaleźć już za około 2500 NZD˟ (około 6250 PLN) – ciągnął dalej nasz gospodarz.  
– W ogóle nie braliśmy pod uwagę takiej inwestycji przed przylotem do Nowej Zelandii – bąknęło pod nosem jedno z nas.
– Ale wygląda na to, że nie mamy innego wyjścia… – westchnęło drugie.
– Potrzebowalibyśmy takiego auta, w którym moglibyśmy spać! – dumaliśmy na głos.
– Tak zjechalibyśmy sobie Nową Zelandię, oszczędzając na hostelach… już raz podróżowaliśmy w ten sposób, w Afryce
– Zakwaterowanie w Nowej Zelandii jest strasznie drogie!
– Tak, tak
– przyznała Chris. – W okolicy 25 NZD (około 63 PLN) za osobę za noc w kilkuosobowym dormitorium.
– Brrrr, strasznie drogo!
– A więc od jutra szukacie auta!
– podsumował Warwick.
Tak jest! – padło z naszych podekscytowanych gardeł.
– Wydamy na to większość naszych oszczędności! Uaaaa! – śmiał się Łukasz.
– Spokojnie, macie pracę! Oboje! Szybko odzyskacie pieniądze! – pocieszali nasi gospodarze.
– Będzie dobrze!
– Nie ma innej opcji!!!

Stres i niepewność… Pod takim znakiem upłynęło kilka następnych dni, gdy ślęczeliśmy jak zombie przed ekranem komputera, przeglądając kolejne oferty sprzedaży samochodu. Ufff, to będzie pierwszy, własny samochód w naszym życiu!!! 😮

Stres i niepewność…

Co, jeśli nie podołamy pracy w sadzie awokado? Co, jeśli zupełnie nie będziemy mogli się w tym odnaleźć?! Co wtedy?! Po zainwestowaniu pieniędzy w „tanie auto” (tanie raczej z perspektywy Nowozelandczyka, dla nas już nie koniecznie takie tanie! :/), niewiele zostanie na koncie! Co, jeśli nasze tanie auto rozkraczy się na drodze po kilku tygodniach?! Nie będzie na drugie…

– Będzie dobrze! – powtarzaliśmy sobie, na powrót zanurzając nosy w dziesiątkach internetowych ofert.

Pewnego dnia odwiedziliśmy kilka giełd samochodowych w pobliskiej Taurandze.

Szukamy czegoś z długim tyłem tak, żeby złożyć tylne siedzenia, przedłużając w ten sposób bagażnik – tłumaczyliśmy naszą wizję Warwickowi. – Moglibyśmy włożyć tam materac i mieć wygodne łóżko…
Wtedy nie zostanie zbyt wiele miejsca w środku – zastanawiał się nasz gospodarz. – Nie myśleliście o większym, wygodniejszym aucie? Oooo, takim jak to! – i wycelował prosto w dużego vana marki Toyota, z podwójnym rzędem tylnych siedzeń i przestronnym bagażnikiem.
Uuuu, prawie 5000 NZD (około 12500 PLN)! Super by było, ale nie stać nas na to! – jęknęliśmy.
– No tak, trochę dużo… – westchnął Warwick.
– Witam, witam, dzień dobry! Jak mogę pomóc? Czego państwo szukają? – zagadał znienacka elegancko ubrany mężczyzna o azjatyckich rysach.
Ta dwójka szuka takiego auta. Takiego jak ta Toyota, ale dwa razy tańszego! – wyjaśnił Warwick z uśmiechem. – Tak, żeby mogli spać w środku, gdy będą zwiedzać Nową Zelandię!
Ooooo, tak, tak! Świetny wybór! – podsumował pracownik giełdy samochodowej. – Dwa rzędy tylnych siedzeń można odpowiednio złożyć… o tak… i zmontować łóżko! Wygodne do spania! Wygodne!
Nie stać nas na to auto! Nie ma mowy! – próbowaliśmy powstrzymać nadgorliwego Azjatę. – Za drogo!
– Tak, tak! W porządku! Jutro około południa będę miał coś dla was…
– zabrzmiało tajemniczo.
– Taaak?
– To samo auto, ale starsze… najwyżej 2500 NZD!
– Cooo?!

– Czy to jakaś podpucha?! – szepnęłam Łukaszowi do ucha. – Czy to możliwe, żeby takie dużo auto kosztowało tyle, co tania osobówka?
– Zobaczymy jutro…

I tak oto, następnego dnia staliśmy się właścicielami 20-letniego auta marki Toyota Estima – 2000 NZD (+ radio wytargowane przez Łukasza ;p), silnik diesel, 160 tysięcy kilometrów przebiegu, ze świeżym przeglądem, z możliwością złożenia tylnych siedzeń w pokaźnej wielkości łóżko i… trzymiesięczną gwarancją (lub obejmującą 3000 przejechanych kilometrów)! 🙂

Hmmm, łut szczęścia czy stary przekręt sprytnego sprzedawcy?!

– Zabierzemy samochód na jeszcze jeden przegląd do znajomego mechanika – zaproponował Warwick. – I wszystko będzie jasne…

Tamtego dnia Chris i Warwick zaproponowali nam coś jeszcze:

– Zamiast wynajmować lokum w mieście za koszmarne pieniądze, moglibyście zostać z nami… i dzielić część kosztów?… Eeee, oczywiście to tylko jedna z waszych opcji! Nie musicie czuć się w żaden sposób zobowiązani, żeby…
– Z przyjemnością zostaniemy z wami!
🙂 🙂 🙂

 

Od tamtego dnia minęły już prawie dwa miesiące…

Miesiące wypełnione wspaniałymi chwilami z Chris i Warwickiem, którzy między sobą zwykli mówić o nas „the kids˟” (no przecież tak wygodniej, aniżeli „Ewelina i Łukasz”… albo „polska para”, co nie?! ;)), całe dnie spędzone w sadzie awokado (o tym więcej już niedługo!)…

W powietrzu czuć zapach lata, które w końcu zawitało do Nowej Zelandii…
Z każdym dniem jest coraz goręcej…
Na drzwiach nowozelandzkich domów zawisły zielone wieńce, przeplatane kolorowymi lampkami…
Na wietrze kołyszą się czerwone, świeżo zakwitłe kwiaty pohutukawa (tzw. Christmas tree – drzewo świąteczne)…
Wczoraj nareszcie znaleźliśmy chwilę na odpoczynek wielu dniach ciężkiej pracy w sadzie awokado…
Coraz bliżej święta…
Coraz bliżej święta…
… święta Bożego Narodzenia…
… bez śniegu, mrozu i wełnianych czapek na głowie…
… za to z ciepłym słońcem na niebie…
… i kuszącą, białą plażą pod nosem! 😉

 

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz

˟couchsurfing – więcej na www.couchsurfing.org
˟WWOOF – więcej na www.wwoof.net
˟Working Holiday Visa do Nowej Zelandii – więcej na www.immigration.govt.nz/migrant/stream/work/workingholiday/Poland+WHS.htm
˟Aongatete Avocados Ltd – więcej na www.aaltd.co.nz
˟1 NZD = około 2,5 PLN

Written by:

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.