Scroll to Content

Dziennik z podróży:
02-24.01.2013
[Peru]: Arequipa

Po Sylwestrze do San Lazaro Lodge w Arequipie zaczęło przybywać coraz więcej turystów z plecakami – Chilijczycy, Brazylijczycy, Anglicy, jednak, podobnie jak w innych krajach andyjskich Ameryki Południowej, najwięcej backpackersów przyjeżdżało z Francji.

Pewnego razu do mojego dormitorium wprowadziła się trójka Argentyńczyków – Pau, Magui i Santi. Mimo początkowych obaw właścicieli hostelu (Argentyńczycy podróżujący z plecakami i cyrkowymi przedmiotami nie cieszą się dużym zaufaniem nawet wśród innych Latynosów!), tamta trójka okazała się fantastycznymi lokatorami San Lazaro Lodge! Spędziliśmy razem kilka energetyzujących dni, wypełnionych wspólnym gotowaniem, rozmowami, piciem yerba mate˟ i nauką cyrkowej żonglerki! Mnóstwo w tym było radości, wygłupów i… nowości!!! 😉

Były momenty, że hostel znów cichł i zamierał w bezruchu od braku gości. Wtedy na długie godziny  zatapiałam wzrok w wielkim notatniku, jaki woziłam ze sobą od kilku miesięcy, i studiowałam w samotności m.in. język hiszpański.

Nacho martwi się o ciebie, wiesz? – zagadnął mnie raz Juanca, współwłaściciel San Lazaro Lodge. – Mówi, że tylko czytasz i czytasz… i że nic innego nie robisz przez cały dzień!
– Hahaha!
– śmiałam się. – Żeby się martwić, że ktoś za dużo czyta?! Hahaha! Nic mi przecież nie jest! Ja się po prostu… uczę! Hahaha!

W tamtym momencie nagle zdałam sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widziałam żadnego Latynosa, który oprócz gazety czytałby coś na ulicy, na ławce w parku, w autobusie, na ganku przed domem czy w hostelu. Może po prostu w Ameryce Łacińskiej nie ma takiego zwyczaju?! 😉

 

Pewnego dnia Juanca zaproponował mi wspólny wypad za miasto, aby podejrzeć fragment tegorocznego rajdu Dakar (etap Arequipa – Arica). Mieliśmy zobaczyć z bliska obóz uczestników wyścigu, jak i wyjazd oflagowanych pojazdów na trasę.

Pamiętam wciąż, z jakimi emocjami wywijałam w powietrzu polską flagą, gdy rozpięte na pustyni obozowisko opuszczała jakaś ekipa z Polski!

Uuuuaaaa!!! Polska! Polska! – wrzeszczałam po „naszemu”.

Na piaszczystych wzgórzach dookoła nie brakowało gapiów. Żar lał się z bezchmurnego nieba, a wszędzie wokół unosił się pustynny piach i „zapach” zbliżającej się rywalizacji…

 

Gdy minęła połowa stycznia, w San Lazaro Lodge nie było dnia odpoczynku od turystów. W 4-osobowym dormitorium najczęściej zajęte były wszystkie łóżka. Nocą dokuczały wygłupy do późna lub przeciągłe chrapanie. Za dnia trudno było wydostać się na zewnątrz pokoju przez labirynt rzeczy niedbale porzuconych na podłodze. Goście zwykle przybywali w grupach, zainteresowani wyłącznie swoim własnym towarzystwem. Zmęczona tym wszystkim, gdy tylko zwolnił się pokój matrymonialny po drugiej stronie korytarza, natychmiast wyprowadziłam się z hostelowego dormitorium.  

Jednak przed tym, co najbardziej dokuczało mi w Ameryce Łacińskiej, nie sposób było uciec nawet w zabytkowym centrum Arequipy…

HAŁAS! Dokuczał mi hałas! Hałas zwykłej codzienności prześcigający się z hałasem na drodze! Klakson, jeden za drugim, przedzierał się przez jazgot aut – zużytych, zasilanych brudnym paliwem! Do tego nawoływania pomagierów kierowców miejskich colectivos˟ lub Indianek, próbujących sprzedać coś na ulicy! Z czasem dłuższa przechadzka wzdłuż ruchliwej jezdni w mieście stała się dla mnie trudna do zniesienia… :/

Pokój matrymonialny w San Lazaro Lodge miał jedną zasadniczą wadę, której nie posiadało tamtejsze dormitorium – znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie takiej właśnie ruchliwej ulicy! I o ile w ciągu dnia ucieczkę od szaleńców, duszących wściekle klaksony swoich aut, mogłam znaleźć głębiej hostelu lub na jakimś placyku na Starym Mieście, to przed hałasem nie było ratunku, gdy nad Arequipą zapadał zmrok! Najgorzej było około godziny 23.00! Wtedy każdemu spieszno było do domu, więc i wciskał się między innych bardziej zawzięcie niż za dnia… i dusił klakson z większą mocą… i furczał… i trąbił, a łeb pękał od naporu wszędobylskiego wrzasku!!!

Jeszcze tylko kilka dni i wróci Łukasz – powtarzałam sobie. – Jeszcze tylko kilka dni i uciekam z Arequipy!!!

Jednej z takich nocy, czekając aż odgłosy dobiegające z ulicy zelżeją na tyle, by móc w spokoju zasnąć, dojrzałam kątem oka jakiś mały cień, który zaraz zniknął za torbą leżącą na podłodze…

Co to było?!! – poderwałam się i, szturchnąwszy torbę, wróciłam zaraz na łóżko. – Nie! Nieee! Spokojnie, na pewno mi się wydawało…

Szturrrr! Szturuburu…!!! Coś poruszyło foliową reklamówką! Potem, szeleszcząc wciąż mimochodem, przeskoczyło za tę samą torbę co wcześniej… i zniknęło!

– Aaaaaaaaaa! Co to?! Na pewno tam coś było! Tym razem mi się nie przewidziało! – stwierdziłam stanowczo, po czym wyskoczyłam z pokoju i pobiegłam w głąb hostelu. – Nacho! Nacho!!!
Eeee?! Cooo?! – zapytał zaskoczony właściciel San Lazaro Lodge.
W moim pokoju jest jakieś zwierzę! Nie mam zamiaru tam spać!!!

I, zgarnąwszy kilka najpotrzebniejszych drobiazgów z nocnego stolika w pokoiku matrymonialnym przy ruchliwej ulicy, uciekłam do dobrze znanego mi już hostelowego dormitorium…

cdn.

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina

˟yerba mate – wysuszone i zmielone liście ostrokrzewu paragwajskiego, z których przygotowuje się napar bardzo popularny w Argentynie, Urugwaju, Paragwaju i części Brazylii
˟colectivo – tutaj: miejski busik, autobus

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

nocleg w hostelu San Lazaro Lodge w Arequipie – 15 soli/os (cichy, spokojny hostel z dostępem do Internetu i kuchni) – UWAGA! Już w trakcie mojego pobytu w hostelu, własciciel planował zamknąć interes! :/


 

Tags:

Written by:

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.