Dziennik z podróży:
02-08.12.2012.
[Boliwia]: Tupiza-La Paz-Copacabana
[Peru]: Yunguyo-Puno-Arequipa
Po kilkunastu godzinach nocnej potyczki z boliwijskimi drogami, znów zawitałam w La Paz u progu hostelu o nazwie El Solario.
Zmieniło się tam. Ku gorszemu, musiałam przyznać.
Zamiast szafek na klucz przy łóżku, zastałam wszystko zamknięte na cztery spusty (wytłumaczono mi później, że klucze się zgubiły, stąd nie można już korzystać z szafek!). Na wysłużonych dywanach, zamiatanych wcześniej przynajmniej dwa razy w tygodniu, tym razem walały się papierki i okruchy po jedzeniu. Już dawno nie opróżniano kosza na śmieci w moim dormitorium. W kuchni jeden z gazowych palników na dobre zatkał się kolejnymi porcjami tłuszczu, którego nikt nie zmywał. W prysznicu na piętrze nie było ciepłej wody. W innym nie szło ustawić znośniej temperatury – pozostawała kąpiel we wrzątku lub lodowatej wodzie… Ufff, mimo wielu niezapomnianych chwil w Boliwii, będąc znów w La Paz, z ulgą czekałam powrotu do Peru – kraju obok, a jednak o całą klasę wyżej, biorąc pod uwagę jakąkolwiek skalę czystości… :/
Ostatniego wieczoru w Boliwii wyszłam na Plaza San Francisco.
Stała tam wielka, błyszcząca choinka. Choinka świąteczna, bożonarodzeniowa. Jednak nie taka jak to się zwykło oglądać u nas – prawdziwe lub sztuczne drzewko z gałęziami, które uginały się pod ciężarem kolorowych ozdób, z zielonymi igłami, przyprószonymi śniegiem lub białą watą… Choinka z La Paz była wysokim na kilka metrów, metalowym rusztowaniem, na które nawleczono delikatne płótno o złotawym odcieniu. Tak przygotowaną bryłę okręcono potem łańcuchem kolorowych lampek, które co kilka chwil zmieniały barwę. Plac przecinał równy rząd lamp, ozdobionych kolorowymi drobiazgami. Na rozciągniętych nad głowami taśmach zawieszono kilka lampionów i różnorakich świecidełek. Urokliwe zjawisko. Jednak nie takie jak to znane z domu…
Na placu San Francisco kręciło się mnóstwo ludzi – młodzież, dorośli z dziećmi, Indianki Aymara handlujące jedzeniem i kolorowymi drobiazgami, turyści zza oceanu. Kilkukrotnie ktoś podszedł do mnie, poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcie przy gigantycznej choince, zaprosił do krótkiej pogawędki. Tak właśnie poznałam dwójkę uśmiechniętych boliwijskich studentów z pobliskiego uniwersytetu, którzy najpierw poprosili o wspólne ze mną zdjęcie, a potem zażyczyli sobie szybkiej przepytywanki z angielskiego (niedługo czekał ich egzamin, więc chcieli wykorzystać okazję, żeby poćwiczyć to, czego się nauczyli – ehhh, niedużo tego było :/).
Gdy wróciłam do mojego pokoju w El Solario było krótko przed północą. Na łóżku obok mojego leżał młody chłopak o skośnych oczach i długich, kruczoczarnych włosach. Od prawie roku przywykłszy do widoku niemal wyłącznie indiańskich twarzy, nie mogłam oderwać wzroku od mojego sąsiada! Wydawał mi się wtedy taki inny niż całe otoczenie, taki… egzotyczny! 😉 Wodziłam za nim oczami w tę i we tę, chowając twarz za ekranem komputera…
– Cześć! – zagadnął w końcu chłopak o skośnych oczach.
„O nieeee!” – przebiegło mi przez myśl. – „Kapnął się, że go obserwuję! Ale SIARAaaaaaaa!!!”
– Jesteś z Polski? – ciągnął nieznajomy.
– TAK! Skąd wiedziałeś?! – zapytałam zaskoczona… i z ulgą, pewna, że „egzotyczny sąsiad” raczej nie zauważył wcześniej mojego wścibskiego wzroku.
– Słyszałem, jak dzisiaj rozmawiałaś przez skype… Mam przyjaciół w Polsce. Nauczyli mnie kilku słów po polsku – zapiał dumnie chłopak.
– Taaaak??? Co na przykład? – umierałam z ciekawości.
– Eeee…
– No dawaj!
– Chsze… mi sze sziku – usłyszałam.
– Coooo?! – zawołałam z niedowierzaniem.
– CHCE MI SIĘ SIKU!!! – wrzeszczał chłopak po polsku.
– Aaaaaaaaaaaaaaa!!! Nie wierzę!!! – krzyknęłam, po czym oboje, już „na spokojnie”, poddaliśmy się napadowi „głupawki”.
Paul, jak się później okazało, pochodzi z Singapuru. Swoich polskich przyjaciół poznał podczas jednej z wielu podróży po Azji. Spędził nawet kilka dni w Polsce, gdzie „szkolił” język. I nie myślcie sobie, że padł ofiarą jakiegoś żartownisia! Paul sam wybierał to, co chciałby umieć powiedzieć po polsku! 😉
Kolejnego ranka spakowałam plecak i ruszyłam w kierunku granicy boliwijsko-peruwiańskiej.
Wkrótce znów stanął przede mną obraz majestatycznego jeziora Titicaca. Potem były kolejne minibusy, autobusy, mototaksówki, aż w końcu, wypruta z energii, dotarłam do znajomego hosteliku w sercu peruwiańskiej Arequipy.
To tam, któregoś pięknego popołudnia, usłyszałam znów po polsku:
– Cześć, Ewelina!
– Krzysiek?!!!
cdn.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
nocny autobus semi-cama firmy Illimani z Tupizy do La Paz – 90 boliviano/os (ok. 14 h jazdy)
nocleg w hostelu El Solario w La Paz – 25 boliviano/os/pokój 4-osobowym (z dostępem do kuchni i kilku komputerów z Internetem, darmowe wi-fi, hostel nigdy nie świecił zbytnią czystością, ale tym razem musiałam przyznać, że było brudno!)
autobus firmy Trans Manco Kapac z La Paz (ul. José María Aliaga przy Plaza Felix Reyes Ortíz) do Copacabana – 15 boliviano/os
prom przez jezioro Titicaca – 1,5 boliviano/os
colectivo/busik z Copacabana do granicy boliwijskiej – 4 boliviano/os
mototaksówka z granicy peruwiańskiej do Yunguyo – 3 sole
minibus z Yunguyo do Puno – 8 soli/os
nocny autobus semi-cama z Puno do Arequipy – 15 soli/os
nocleg w hostelu San Lazaro Lodge w Arequipie – 15 soli/os (cichy, spokojny hostel z dostępem do Internetu i kuchni)
hahaha 😀 usłyszenie swojego języka w tak zaszytym miejscu to musi być nie lada ekscytacja 😀
Michał Szumiec: w Japonii jeszcze nie byliśmy, ale mamy ją w naszych planach… ale kiedy to będzie? Czas pokaże 🙂
łukasz kiedy Japonia? :> czy już była?