Scroll to Content

Dziennik z podróży:
31.10-03.11.2012
[Boliwia]: Sucre-Potosí

Kiedy wysiadłam z autobusu na nueva terminal˟ w Potosí, było już późne popołudnie. Zajęłam malutki fotel przy drzwiach miejskiego busika i, wcisnąwszy plecak trekkingowy między nogi, wyjrzałam za okno.

Busik ruszył przed siebie…

Jechałam wzdłuż asfaltowej drogi, wzdłuż przeraźliwie wąskich chodników, mijając co chwila kolejny dom z cegły, drewna, blachy i kolejnych Indian pracujących na ulicach.

Miejski busik lata świetności miał już daleko daleko za sobą… Na starych fotelach z metalowymi rusztowaniami siedziały Indianki, jak zwykle w kolorowych, bufoniastych spódnicach i z różowymi tobołkami, w których drzemały beztrosko dzieci.

Siedziałam na fotelu dokładnie na naprzeciwko drzwi tak, by w razie zakorkowania i tak już wąskiego przejścia (co w boliwijskich środkach transportu publicznego jest wręcz obowiązkowe!), mieć jak największe szanse na wydostanie się na zewnątrz z moim ogromniastym plecakiem. Przeglądałam czarno-biały schemat miasta, gdy wtem, podniósłszy oczy znad przewodnika, dojrzałam trzy pary roześmianych oczu, wpatrujących się we mnie zawzięcie…

Część! – usłyszałam w końcu. – Skąd jesteś?
– Z Polski, a wy?
– rzuciłam trójce nieznajomych, którzy, podobnie jak ja, gnietli pomiędzy nogami duże plecaki.
Brazylia! Przyjechaliśmy do Boliwii na wakacje – śmiały się wciąż te same oczy. – A ty dokąd teraz jedziesz?
– Do centrum, poszukać jakiegoś hostelu.

Świat za oknem przesuwał się mozolnie do przodu, brnąc ku sercu górskiego Potosí. Nie za szybko. I wyraźnie wolniej, gdy staremu busowi przyszło się zmierzyć z kolejnym stromym wzniesieniem. Im bliżej centrum miasta, tym ciekawszą budowlę można było odkryć za rogiem – to kościół coraz śmielej zdobiony, to znów jakiś pomnik, placyk zieleni.

Tymczasem spod grubego przewodnika i kolorowych folderów trójka Brazylijczyków wciąż uparcie podpatrywała nowo poznaną gringa˟

– Chcieliśmy pójść na gorące źródła za miastem, ty też byś chciała? – trajkotali jeden przez drugiego. –W ogóle to wiesz, kiedy wysiąść z tego autobusu?
– Eeee, nie bardzo, jestem tutaj po raz pierwszy…
– Hmmmmmm
– padało przeciągle, zawsze przerywane szerokim uśmiechem. – Ja jestem Hedy! A to Michel i Dyego!
– Hola!
– rzucił Dyego.
Gvjbdvkugvhu! – powiedział Michel.
Co?! Nic nie zrozumiałam! – wypaliłam, na co pozostała dwójka zaczęła chichotać.
Michel twierdzi, że portugalski jest tak podobny do hiszpańskiego, że każdy go zrozumie, jak będzie mówił właśnie po portugalsku!
– Ale ja nic nie zrozumiałam!
– Wiadomo, że nikt go nie rozumie! Ale Michel twierdzi, że jest inaczej, hahaha!
– podsumował Dyego, na co tym razem już cała nasza czwórka wybuchła panicznym śmiechem.

Ulice miasta to wznosiły się, to znów opadały w coś na kształt doliny, by za chwilę wzbić się na powrót w górę. Ponad tym wszystkim królowały pagórki, łagodne wzniesienia lub potężne góry, nierzadko na samym czubku otulone grubą warstwą śniegu. Wysłużony busik przecinał właśnie ulice najwyżej położonego miasta na świecie (około 4000m n.p.m.). 

 – Chłopaki, czas na mnie! Ja tu wysiadam! Powodzenia! – rzuciłam w pewnym momencie i, nie czekając zbytnio na jakąkolwiek reakcję, zawołałam „parada˟”, po czym wypadłam na wąski chodnik przy ruchliwej ulicy.

 Zarzuciłam cały swój dobytek na plecy i już miałam ruszać przed siebie, gdy wtem…

Eeee, co wy robicie? – za moimi plecami czekała ustawiona gęsiego trójka uśmiechniętych Brazylijczyków.
Zdecydowaliśmy, że idziemy z tobą! – walnął Hedy, na co pozostała dwójka pomachała twierdząco głowami i wyszczerzyła zęby w jeszcze szerszym niż przedtem uśmiechu.
No dobra, chodźcie – westchnęłam nieco zdezorientowana. – Gdzieś tutaj powinien być ten hostel…

Poszliśmy.

Gdy dotarliśmy na miejsce, miły, grubaśny Quechua zaprowadził mnie do jednoosobowego pokoju-klitki, za którą zawołał niewiele ponad 10 złotych za noc. Do dyspozycji miałam nawet jedno działające gniazdko, świeżą pościel i ciepły koc. Ku przyjemnemu zdziwieniu – było naprawdę czysto.

– Internet?
– Darmowe wi-fi, senorita gringita
– poinformował uprzejmie Indianin.
To ja biorę ten pokoik, a wy chłopaki? Zostajecie tutaj?
– Pewnie!
– Ale musimy ustalić kilka rzeczy
– po czym na krótko rozgorzała rozmowa w języku portugalskim, której ani ja, ani jegomość Quechua nie rozumieliśmy ni w ząb.
– A ma pan pokój trzyosobowy? – zapytał Dyego po hiszpańsku.
Tak, zostajecie w takim razie?
– Gnkjfnvkfnbn
– wypalił Michel, jak to miał w zwyczaju, po portugalsku. – JHgjblsmkjdnbkjng?!
– Coooo?!
– wyrwało się głucho z ust Quechua.
Michael, nie gadaj po portugalsku! Nikt ciebie nie rozumie! – protestowała pozostała dwójka Brazylijczyków.
Entiende, entiende, no? Rozumie pan, prawda? – powtórzył Michel, tym razem po hiszpańsku z wyraźnym, obcym akcentem, gestykulując przy tym zawzięcie. – Djfnvkjndkbnkjhkjb!
– Eeeeee?! Cooo?!
– dopytywał Quechua. – Chcecie zobaczyć pokój, tak?

Zanim portugalsko-hiszpańska dysputa między chłopcami a panem Indianinem zawrzała na dobre, zdążyliśmy przenieść się w pobliże ich przyszłej kwatery…

Postanowiliśmy zostać z tobą, Ewelina! – oznajmiono mi w końcu, naturalnie z przepięknym, słonecznym uśmiechem na twarzy.

W ciągu następnych kilku godzin zdążyłam kilkukrotnie POPŁAKAĆ SIĘ ZE ŚMIECHU (!), skutecznie zapomnieć o melancholii i smutku, jakie wkradały się w każdy mój dzień od wyjazdu Łukasza, zakochać się w opowieściach o brazylijskich plażach i wymarzyć sobie kolejną podróż po Ameryce Południowej, tym razem z szerokim uwzględnieniem roztańczonej w słońcu Brazylii. Skoro trójka przypadkowo spotkanych osób tak skutecznie potrafiła mnie ubawić, rozśmieszyć do łez, to jakiż wesoły mógłby być pobyt w ich ojczyźnie…?!

A jaka jest wasza dżungla, co?
– Hmm, wiesz my wolimy plaże. Niewielu Brazylijczyków zapuszcza się do dżungli, to świat tamtejszych Indian, a my wakacje lubimy spędzać na plażach…
– Mamy naprawdę fajne plaże, wiesz?
– Nooo, domyślam się!
– Idealne słoneczko, dziewczyny, hahaha!
– Gjhdcbksnv! Haha!
– Nie rozumiem…
– Nie gadaj po portugalsku, Michel!
– Przecież to prawie to samo, co hiszpański!
– Wcale nie, ja nic nie rozumiem!
– A powiedz coś po polsku!
– Co??!!

– Dawaj coś o miłości, haha! Powiedz, że mnie kochasz, hahaha!
– Wiesz, ale ja cię nie kocham.
– Powiedz, powiedz, Michel się nauczy i powie potem swojej narzeczonej!
– Michel ma narzeczoną?
– Nooo ma, a jaki w niej zakochany, taralala!
– Nie śmiej się ze mnie!…

 

Następne trzy dni spędziliśmy razem, plątając się po ulicach Potosí, zaglądając do tanich restauracyjek i opiekując się Michel’em, którego dopadły dolegliwości żołądkowe. Byłam pod wrażeniem przyjaźni chłopaków, widząc, jak Hedy i Dyego odmawiali sobie większych przyjemności, bo chory kolega nie mógłby im towarzyszyć.

 

Czwartego dnia z rana zastałam Brazylijczyków przy na wpół spakowanych plecakach. Michael miał się już zdecydowanie lepiej, a pogoda, mimo pory deszczowej, zwiastowała kilka słonecznych dni.

– Ewelina, dziękujemy za to, że spędziłaś z nami tyle czasu – usłyszałam, po czym padło jeszcze kilka ciepłych słów, szczerych i bardzo mi wtedy potrzebnych, jednak pozwólcie, że tym razem zachowam te wspomnienia tylko dla siebie…
Mamy dla ciebie prezent! – wydało się na koniec.
Nie, chłopaki! Nieee! – protestowałam.
To wszystko z alpaki˟!
 – Ale, ale ja nic dla was nie mam!
– tłumaczyłam się zajadle, a moje oczy dosłownie rozpływały się we łzach – ot ze wzruszenia i, jak zwykle w towarzystwie tej trójki, ze śmiechu.

…??!

Na moich rękach wylądował brązowo-czarny, MĘSKI szalik i brunatne, DZIECĘCYCH rozmiarów skarpetki z wydzierganą alpaką po bokach…

„…akurat dla Łukasza i mojej trzyletniej siostrzenicy!” – pomyślałam sobie wtedy.

I wiecie co? Nie miałam serca wypowiedzieć tych myśli na głos, więc ustawiłam się grzecznie do pamiątkowego zdjęcia, postanawiając przełożyć wybuch „głupawki” na później… 😉

Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina

˟nueva terminal – (hiszp.) nowy dworzec autobusowy
˟gringa – (hiszp.) gringo w „żeńskiej odmianie” 🙂
˟parada – (hiszp.) przystanek
˟Quechua – tu: grupa plemion indiańskich zamieszkująca głównie obszary Andów na terenie Ekwadoru, Peru i Boliwii
˟alpaka – południowoamerykańskie zwierzę z rodziny wielbłądowatych, hodowane dla wełny i mięsa, przypomina nieco lamę (jednak jest od niej mniejsza)

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

autobus firmy Trans Real Audiencia z Sucre do Potosí – 17 boliviano/os (około 3 h jazdy) 
nocleg w hostelu Residencial Felcar w Potosí – 30 boliviano/pokój jednoosobowy lub miejsce w pokoju dwu/trzyosobowym (czysto, przyjemna obsługa, bez kuchni, z możliwością wykupienia śniadania (raczej skromne, od 8 bob), gorący prysznic, darmowe wi-fi)

Tags:

Written by:

One Comment

  1. Armored Gore przez Facebook

    Spotkałem brazylijczyka dwa dni temu na orliku. Grał na bosaka… Bałem się go podeptać. On stwierdził, że nie potrzebuje obuwia. Zacieszał z byle powodu przez cały czas jak Ronaldinho, a po meczu odwalał z piłką capoeire i jakieś fikołki. True story.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.