Dziennik z podróży:
20-23.10.2012
[Boliwia]: Cochabamba
„PARO GENERAL DEL TRANSPORTE”
(generalny strajk transportu)
– przeczytałam na jednej z kartek papieru, rozwieszonych w kilku miejscach na stacji autobusowej w Cochabamba.
Mimo tego dworzec był pełen ludzi. Czekali, aż znów będzie można wsiąść w autobus.
– Kiedy? – zapytałam pierwszego z brzegu jegomościa z wielkim tobołem u stóp.
– Najpewniej o północy. Zwykle strajkują tylko do północy.
Czekali bez słowa, w ciszy…
„No właśnie, co tutaj tak cicho?!” – przebiegło mi przez myśl.
Korytarze i firmowe budki, zwykle pełne „autobusowych naganiaczy”, tamtego dnia świeciły pustkami. Nie było komu krzyczeć: „Sucre, Sucre, Suucrrrreeee!”, „Santa, Santa Cruzzzz!” itd., nie było komu…
Rozsiadłam się wygodnie w niedużej kafejce internetowej na tym samym dworcu, czekając aż Łukasz, rezydujący wtedy w hiszpańskiej Saragossie, odbierze moją pierwszą wiadomość na czacie.
„Moja historia z chest X-ray cerificate…” – zaczęłam.
„Cześć, Słoneczko! :D” – przeczytałam wkrótce.
Dalej było to mnie więcej tak:
„Łukasz: jak poszło u lekarza?
Ewelina: moje wyniki miały być gotowe wczoraj, ale odesłano mnie z kwitkiem. miałam wrócić dzisiaj o 10 rano. byłam już o 9 i wtedy babeczka przy ladzie poprosiła mnie o paszport…
Łukasz: a po co?
Ewelina: na tej podstawie lekarz miał potwierdzić moją tożsamość
Łukasz: ?
Ewelina: babeczka skserowała mój paszport, z lekarzem nie widziałam się ani razu. po kilkunastu minutach dostałam rtg, wypełniony formularz i to ksero z powrotem 🙂
Łukasz: 🙂
Ewelina: od razu poleciałam na pocztę! POCZTA – o kuźwa, wygląda jak sprzed wieku!! przy wejściu na pocztę znalazłam kafejkę internetową ze skanerem. chciałam zeskanować cały formularz, żeby mieć kopię na kompie na wszelki wypadek
Łukasz: dobry pomysł!
Ewelina: no więc chcę, żeby mi zeskanowano ten formularz. mogą zeskanować ale bez strony ze zdjęciem – nie przejdzie przez skaner to zdjęcie!
Łukasz: 😉
Ewelina: ja już się brechtam pod nosem, babeczka coś świruje przy tym moim zdjęciu, ale każę jej to w końcu zostawić i pytam, czy może mi tę stronę skserować na kolorowo…
Łukasz: no pewnie!
Ewelina: ona nie ma ksera tutaj. pytam gdzie jest. ona nie wie. jej koleżanka też nie wie. na szczęście strażnik przy drzwiach wiedział – na rogu tej samej ulicy, jakieś 50 m od kafejki!
Łukasz: standardowo 🙂
Ewelina: idę tam, kseruję stronę ze zdjęciem. wracam do kafejki i skanuję kolorowe ksero. babeczka chyba była pod ciężkim wrażeniem, że tak się dało, bo szeroko komentowała to ksero z koleżanką obok ;p
Łukasz: hehe
Ewelina: idę na pocztę wysłać list. i co? nie ma kopert. na poczcie w CBBA˟ nie można kupić kopert!
Łukasz: to gdzie można?
Ewelina: u wendersów˟… na ulicy…
Łukasz: hahaha!!!
Ewelina: i faktycznie – wzdłuż ulicy przed pocztą chodnik zatkany przez wendersów sprzedających m.in. koperty. kupuję jedną i wracam na pocztę… w informacji 2 panie mi mówią, ze mój list będzie szedł od 20 dni do miesiąca do UK lub NZ. nie ma różnicy. po dłuższej rozmowie jednak stwierdzają, że może i różnica jest – i chyba do Europy będzie szybciej niż do Azji.. do Azji!!!.. mówią, że jak mi tak zależy na czasie to mogę skorzystać z usług kuriera – 20 m od wejścia do poczty, w tym samym budynku. idę tam, biuro kuriera wygląda jeszcze gorzej niż poczta!!! od razu totalny brak zaufania co do świadczonych usług!! pytam o szczegóły. życzą sobie prawie 400 bob˟ za przesyłkę do NZ lub UK – 20, 25 dni!!!
Łukasz: uuuuu, prawie 200 zł!, a na poczcie ile?
Ewelina: za coś w rodzaju naszego listu poleconego 28,5 bob˟! 20 dni do miesiąca, czyli właściwie to samo!!!
Łukasz: to już lepiej na poczcie
Ewelina: dokładnie! no więc olewam obdrapanego, syfiastego kuriera i wracam na pocztę. babeczka u której wysyłam list twierdzi, że ten powinien dojść w 15 dni – tak ma napisane w tabelce. mówię jej, że w informacji obok powiedziano mi, że 20 dni do miesiąca, że to dla mnie bardzo ważne, bo ja na dostarczenie tego listu mam właśnie 15 dni licząc od dnia dzisiejszego… pytam, kto może mi udzielić konkretniejszego info, kto wie na pewno ile ten list będzie szedł…
Łukasz: właśnie, i co ona na to?
Ewelina: że tego nikt nie wie..
Łukasz: coooo???
Ewelina: przysięgam, tak mi właśnie powiedziała – TEGO NIKT NIE WIE!… zaczęłam się śmiać i zapytałam czy to poczta lotnicza. a babeczka na to, że konna…
Łukasz: żartujesz chyba..
Ewelina: nie, nie żartuję! powiedziała „caballo˟”! a ja jej na to, że przez ocean koń nie przejdzie..
Łukasz: może taki boliwijski by przeszedł?
Ewelina: no nic, obie się pobrechtałyśmy i ona potem przyznała, że to poczta lotnicza… zrobiłam zdjęcie listu z przyklejonymi znaczkami, tak jak mi kazałeś. dostałam też fakturę i potwierdzenie nadania przesyłki, ale myślę, że to niewiele znaczy, bo babeczka na tym potwierdzeniu napisała – online applications.. bo to było w pierwszej linijce adresu… na kopercie było też napisane United Kingdom… ona się mnie zapytała czy to znaczy Anglia (Inglaterra po hiszp), powiedziałam że nie – że to znaczy Wielka Brytania (Gran Bretania po hiszp)… potem patrzę na fakturę a tam napisane – Inglaterra!!
Łukasz: to nic, napisz maila do INZ˟, załącz zdjęcie listu i potwierdzenia
Ewelina: już to zrobiłam, opisałam całą sytuację, brzmi to mniej więcej tak – „jestem w Boliwii i nie wiem, kiedy dojdzie do was mój list” 😀
Łukasz: no to teraz czekamy na odpowiedź
Ewelina: a jak tobie poszło?
Łukasz: spoko, wizyta u lekarza i oczekiwanie na wypełniony formularz – około 30 min :), kosztowało mnie to wszystko 50 Euro..
Ewelina: aaa, i przez tą całą akcję z pocztą, nie zdążyłam się wynieść z hostelu do godziny check-outu, więc zostaję tutaj do jutra.. zabawne, bo i tak dzisiaj z miasta wyjechać bym nie mogła.. zgadnij, co się dzieje 🙂
Łukasz: no dawaj
Ewelina: generalny strajk transportu! ulice poblokowane, zero ruchu, tylko pochody strajkujących, tak to cisza i spokój..
Łukasz: strajk?!!! który to już raz odkąd jesteś w Boliwii??
Ewelina: heh, dobre pytanie! :)”
Na ulicach Cochabamba cisza i spokój…
Ani jednego warkotu samochodowego silnika. Ani jednego klaksonu.
Czasem wyskoczyła zza rogu długa pielgrzymka ludzi, uzbrojonych w czerwone sztandary lub szaro-bure kartony.
„MY, ludzie pracy, NIE chcemy TEGO!” Chcemy TAMTEGO!” – „krzyczały” sztandary i kartony!
Na centralnym placu w mieście zbiorowisko. Głównie kobiet, ubranych w kolorowe, bufiaste spódnice. Spódnice sięgały najczęściej tylko do kolan. Inaczej niż w La Paz. Na głowach siedziały słomiane kapelusze. W kapeluszach kwiaty lub wstążki. Spod tych kapeluszy zwisały długie warkocze. Zawsze czarne. Zawsze zarzucone na plecy, obok różowych tobołków ze śpiącymi dziećmi.
W rękach kobiety trzymały gazety, popcorn lub chipsy z platanów. Siedziały tak w rzędach na chodnikach. Na krawężnikach.
Kobieta. Dziewczynka. Staruszka. Jedna przy drugiej. Prawie jednakowe.
Nagle ruch. Pochód manifestujących swoje niezadowolenie ruszył przed siebie. Za nim pobiegły słomiane kapelusze w spódnicach do kolan, zostawiając mnie samą z „rozdziawioną buzią”, krzyczącą niemo:
„Czekajta, ludziska! Ja dzisiaj też strajkuję!” 🙂
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz
CBBA˟ – Cochabamba
wenders˟ – neologizm stworzony przez Przebiśniegi, od słowa vendedor (hiszp. sprzedawca)
400 bob˟ – równowartość około 180 zł
28,5 bob˟ – równowartość około 13 zł
caballo˟ – koń (hiszp.)
INZ˟ – nowozelandzki urząd imigracyjny
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
nocleg w hostelu Residencial Familiar w Cochabamba – 50 boliviano/pokój jednoosobowy z łazienką na korytarzu (skromne warunki, brudne toalety i kuchnia; darmowe wi-fi, jednak częste problemy z siecią – nie polecam!)
nocleg w Hostal México w Cochabamba – 30 boliviano/pokój jednoosobowy (najtańsza opcja noclegowa, jaką udało mi się znaleźć w Cochabamba!; bardzo skromne warunki, aczkolwiek czyściej niż w Residencial Familiar, bez dostępu do kuchni, bez Internetu)