Dziennik z podróży:
06-09.04.2012
[Nikaragua]: P.N. Volcán Masaya-Granada- Altagracia (wyspa Ometepe)
Z rana opuszczamy obóz w parku narodowym pod wulkanem, podjeżdżamy autostopem do Masaya, a stamtąd autobusem już bezpośrednio do Granady – podobno jednego z najpiękniejszych miast w Nikaragui.
Święta przychodzi nam spędzić w hostelu La Libertad, gdzie każdego wieczoru gra głośna muzyka, a pod oknem naszego dormitorium toczą się do późna pijackie dysputy z udziałem innych gości. Niestety w La Libertad nie obowiązuje „cisza nocna”, więc nieprzespane godziny zdarza nam się odsypiać w ciągu dnia. Nie ma na co narzekać – to najtańszy nocleg, jaki udało nam się znaleźć w wypełnionej turystami Granadzie! 😉
Ciężko nam! Jesteśmy daleko od rodziny, od polskich zwyczajów wielkanocnych, od ciszy i spokoju, jaki towarzyszy przeżywaniu tych świąt w ojczystym kraju! W Wielką Sobotę organizujemy własną święconkę, wkładając do metalowej menażki ziemniaka, cukierki, banana, cebulę, sucharki, baranka z margaryny i kilka jajek. Jajka barwimy starym, babcinym sposobem – gotując je z łupkami cebuli. Niestety nie znajdujemy kościoła, do którego moglibyśmy zanieść nasza święconkę. Malownicza katedra w centrum miast i niewielki kościółek niedaleko naszego hostelu są dzisiaj zamknięte na cztery spusty. Wielka szkoda!
Jednego wieczoru, wracając z centrum Granady, trafiamy na głośną, kolorową procesję, na której czele jedzie duży pick-up, ciągnący scenę z figurą ukrzyżowanego Chrystusa i małą dziewczynką, przebraną za aniołka. Za dużym bilbordem kroczy kilkudziesięcioosobowy tłum złożony z miejscowych i turystów, pstrykających zdjęcia. Niecodzienne widowisko, nie ma co!
Pewnego dnia wybieramy się do parku centralnego na niedrogi, tradycyjny nikaraguański obiad. Jak wszędzie w tym kraju, i tutaj nie brakuje foliowych torebek i niepotrzebnych opakowań, fruwających na wietrze z jednego kąta w drugi. Czekając na Łukasza, który właśnie zamawia jedzenie, obserwuję ukradkiem pewną kobietę w średnim wieku, która podpierając się laską, podchodzi do stolika obok, zagadując siedzących przy nim ludzi.
– Nie! Odejdź! – pada krótka odpowiedź.
Kobieta podchodzi do mnie i zaczyna mamrotać coś po hiszpańsku. Raz uśmiecha się, po chwili robi smutną minę.
– Nie rozumiem – mówię, choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, o co jej chodzi.
– Daj mi pieniądze – odpowiada płynnie po angielsku, co w Nikaragui jest prawdziwą rzadkością – Jestem bardzo głodna, kochanie! – opowiada dalej, rozglądając się na boki, zapewne już w poszukiwaniu kolejnych „klientów”.
– Nie mam pieniędzy – odpowiadam zgodnie z prawdą, bowiem Łukasz, który zabrał ze sobą portfel, jeszcze nie wrócił.
– Daj mi pieniądze! Jestem głodna! Daj mi pieniądze! – powtarza kobieta.
– Przykro mi, ale nie mam pieniędzy.
– Daj! – ciągnie dalej, lecz w jej głosie nie ma już łagodności i uprzejmości.
– Nie mam!
– Daj mi pieniądze!
– Nie! – odpowiadam stanowczo.
Gdy kobieta w końcu rezygnuje, a ja oddycham z ulgą, ta odwracając się na piecie, szepce jeszcze na pożegnanie:
– Ty pieprzona suko! – i na powrót przywdziewa niewinny uśmiech.
Zaskoczona, na moment zamieram bez ruchu. Jest mi przykro, zwłaszcza, że przed chwilą byłam świadkiem innej sceny, jeszcze smutniejszej. W krajach Ameryki Środkowej wielu ludzi trudni się sprzedażą najróżniejszych drobiazgów, często owoców, smakołyków, napojów lub zmrożonej wody. Uliczni sprzedawcy, którymi nie rzadko zostają już kilkuletnie dzieci, kręcą się szczególnie w miejscach, gdzie mogą częściej spotkać „białych” turystów, a park centralny w Granadzie z pewnością do takich miejsc należy. Przed chwilą mały chłopiec podszedł do jednego z gości naszego hostelu, aby sprzedać mu jakieś słodycze, które niósł w plastikowej misce na głowie. Ten wyjął naprędce kilka „groszy” z kieszeni, wręczył chłopcu i, nie czekając na resztę ani na słodycze, po które mały już sięgał do swojej miski, machnął lekceważącą ręką, by ten odszedł i nie zawracał mu już głowy! Jak później wyhodować w małym człowieku szacunek do uczciwej pracy?! Do nauki i walki o lepsze jutro?! Przecież łatwiej poprosić o pieniądze… zawsze ktoś tam się nabierze… ktoś da… ktoś pomoże… Pomoże??!
W Lany Poniedziałek Łukasz goni mnie z kubkiem wody, a ja po chwili, w mokrej koszulce, odwdzięczam się tym samym! I znów nikt wokół nas nie rozumie, nie naśladuje… Uuuaaa! Szkoda, bo zabawa przednia!
Wyjeżdżamy z Granady jeszcze tego samego dnia. Płyniemy turystycznym promem na wyspę Ometepe położoną na jeziorze Nikaragua. Z daleka obserwujemy, jak z pomiędzy chmur wyłania się czynny wciąż wulkan Concepción, na szczyt którego spróbujemy się jutro wspiąć.
Gdy zapada zmierzch, dobijamy do portu w Altagracia.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
autobus express z Masaya do Granada – 20 cordobas/os
nocleg w hostelu La Libertad w Granadzie – 6 $/os
turystyczny prom z Granady do portu w Altagracia na wyspie Ometepe – 104 cordobas/os (obcokrajowcy mogą kupić jedynie bilet pierwszej klasy, tj. na wygodniejszym, górnym pokładzie!)
busik z portu do miasta Altagracia – 23 cordobas/os